Terapia szokowa dla kierowców

Wypadki na niby - widok roztrzaskanych aut na poboczach dróg, wycie syren alarmowych karetek i błyski policyjnych świateł w radiowozach - to nowy sposób na poprawę bezpieczeństwa na naszych drogach.

Krajowa "ósemka", sobota, godz. 12.30. Prosty odcinek drogi w pobliżu miejscowości Rutka, między Mężeninem a Zambrowem. W rowie lądują trzy samochody, jeden z nich potężnie dachował, w drugim wyrwało drzwi. Wewnątrz ranni pasażerowie. Obok z włączonymi sygnałami błyskowymi stoją wozy pogotowia ratunkowego i straży pożarnej. Przy wrakach samochodów uwijają się ratownicy. Po chwili karetka odjeżdża...

Wszystko wygląda jak prawdziwy wypadek. Ruch na drodze nie jest blokowany, tak więc każdy z przejeżdżających kierowców ma okazję wszystkiemu się przyjrzeć. Reakcje różne. Jedni prawie się zatrzymują, żeby lepiej zobaczyć, inni chowają twarz w dłoniach, aby nie widzieć tego, co się stało. Dopiero kilkaset metrów dalej na wielkim billboardzie przeczytają, że to pozorowany wypadek, który zainscenizowano, by kierowcy mogli się przekonać, jak groźna jest brawura.

- Czy to jest straszenie kierowców? Postawmy sprawę odwrotnie, to jest działanie na wyobraźnię - tłumaczy Zbigniew Kotlarek, szef Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, który przyglądał się nietypowemu happeningowi. - My tu wykorzystujemy doświadczenia z Anglii czy Francji. Dzięki takim pomysłom tam osiągnięto kapitalne rezultaty w poprawie bezpieczeństwa i my to chcemy powtórzyć.

- Każde rozwiązanie, nawet tak niekonwencjonalne, które spowoduje, że będzie mniej wypadków śmiertelnych, jest dobre - ocenia pomysł drogowców nadkom. Rafał Kozłowski, naczelnik podlaskiej drogówki. - Ważne jest też to, że już nie tylko policja angażuje się w działania, które mają podnieść bezpieczeństwo na drogach.

Podobne niby-wypadki będzie można oglądać częściej. To jeden z elementów programu "Drogi zaufania". Inne jego składniki to budowa nowej infrastruktury drogowej (np. chodniki, kładki nad jezdniami), częstsze niż do tej pory kontrolowanie kierowców (więcej fotoradarów), ale też usunięcie z dróg niepotrzebnych znaków drogowych, także tych ograniczających prędkość. Dzięki temu wszystkiemu w 2013 r. na polskich drogach ma ginąć 75 proc. osób mniej niż teraz (w 2006 r. było to 5,2 tys. ludzi).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.